Mały chłopiec z wściekłością rzucił kamieniem w uciekającego kota.
- Dlaczego to robisz? – zapytał dziadek.
Mały, obrażony na cały świat, milczał. Dziadkowi udało się jednak wydobyć z niego prawdę. Chłopiec lubił zwierzęta i gdy przeszła mu złość, żal mu się zrobiło kota. Wszystko zaczęło się od… Nie wiadomo, gdzie był początek. Policjant miał bardzo zły humor i z całą surowością karał najmniejsz...
e przewinienie. Nauczyciel zapłacił mandat i lekcję rozpoczął od bezlitosnego sprawdzania wiadomości, nie uwzględniając żadnego usprawiedliwienia. Starszy brat dostał jedynkę, zanim zdążył otworzyć usta i po powrocie do domu dał młodszemu bratu porządnego kuksańca za to, że tamten włożył jego sweter. Chłopiec wybiegł na podwórko i zobaczył kota…
Dziadek wysłuchał wszystkiego i zaczął opowiadać chłopcu pewną historię.
- Przed wielu, wielu laty mały, biedny lud przemierzał pustynną, kamienistą ziemię w poszukiwaniu urodzajnego kraju, gdzie miałby pod dostatkiem wody i pożywienia, gdzie mógłby osiąść na stale. Jak w każdym narodzie byli w nim ludzie mali i wielcy, i tacy sobie, średni. Każdy nosił ze sobą z miejsca na miejsce to, co nagromadził w swoim życiu: radości i smutki, dobre i złe czyny, pragnienia, porażki i sukcesy, codzienne kłopoty… Skórzane worki z cierpieniem były bardzo ciężkie, ale były proporcjonalne do wielkości człowieka. Każdy miał własny worek. Nawet dzieci dźwigały swoje małe woreczki. Początkowo wszyscy wędrowali z ochotą, bo wizja bogatego, szczęśliwego kraju, w którym osiądą, dodawała im sił. Gdy jednak mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem i nie widać było końca drogi, a worki stawały się coraz cięższe, bo przybywało cierpienia – zaczęli szemrać. Strach podpowiadał im, że opadną z sił i zostaną gdzieś na pustyni. Wielcy zaczęli więc zrzucać swoje worki na plecy średnich, a średni na plecy małych, mali zaś na plecy tych najmniejszych.
Ludzie przeciążeni ponad miarę zaczęli słabnąć, szli coraz wolniej. W dodatku, zajęci tylko własną wygodą, nie zauważyli, że zeszli z drogi i zaczęli kręcić się w kółko. Im bardziej bali się o swoje życie, tym mocniejszy stawał się wewnętrzny głos, który podszeptywał, że ocalą swoje życie, gdy najmniejszy pojawiający się ciężar od razu zrzucą na innych. Lud marniał z każdym dniem i pewnie wszyscy by zginęli, gdyby wśród nich nie objawił się wielki i mocny król. On jeden nie bał się o swoje życie i wiedział, jak odnaleźć zgubioną drogę.
- Nie bójcie się – powiedział do przerażonych ludzi. – Obiecuję, że doprowadzę was do urodzajnego kraju. Jest tylko jeden warunek: każdy poniesie worek mniejszego od siebie, a ja, ponieważ jestem najsilniejszy, wezmę najcięższy worek.
Mali przyjęli to z radością, ale wielcy byli zbyt dumni, by dźwigać cudze ciężary. Ufni w swą siłę poszli własną drogą… Podobno ich duchy do tej pory błąkają się po pustyni – opowiadał dziadek.
- A pozostali? Co z nimi? – zapytał chłopiec.
- Przy królu pozostała garstka tych najsłabszych. Droga była jeszcze długa, ale teraz każdy z nich niósł ciężar mniejszy niż mógłby udźwignąć i wszyscy mogli iść szybciej. Ludzie słuchali króla i bezpiecznie dotarli do pięknego kraju. Odpoczęli tu po trudach wędrówki i założywszy osadę wspólnie się weselili – zakończył opowiadanie dziadek. Po chwili milczenia dodał:
- Jeżeli nie chcesz, aby „twój duch błąkał się po pustyni”, nie zrzucaj ciężaru swego życia na słabszych. Przyjdź do mnie, pomogę ci go nieść, bo jestem silniejszy.”
[ Elżbieta Polak]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz