piątek, 15 listopada 2013

O kobietach, które wcale nie były damami

Stare portrety nie pozostawiają wątpliwości. Kobiety w dawnych czasach były damami, nie pracowały, żyły w luksusie po to, by bawić się i zachwycać swoim wyglądem. Po prostu świat idealny. I trzeba poświęcić nieco czasu na wertowaniu źródeł, by odkryć, że nic nie jest takie, na jakie wygląda, a życie w dawnych czasach nie dla wszystkich było koronkowe. Przede wszystkim należy pamiętać o tym, że społeczeństwo nie było jednolite – dzieliło się na wiele grup. W XIX wieku najwyżej w całej hierarchii stała arystokracja. Jak podaje Saturnin Sobol, przed pierwszą wojną światową prawo do arystokratycznych tytułów posiadało w Polsce zaledwie 217 rodzin. Była to grupa najsilniejsza ekonomicznie i przez to najlepiej widoczna nawet z perspektywy stuleci. To właśnie ją było stać na zamawianie portretów, to właśnie ona pozostawiła po sobie pałace, dzieła sztuki…, na podstawie których dziś wyrabiamy sobie nie zawsze właściwy pogląd.
Nieco niżej aczkolwiek też wysoko usytuowana była burżuazji, czyli bogaci przemysłowcy, bankierzy, właściciele fabryk.
Dalej lub obok należałoby wymienić przedstawicieli szlachty. Aczkolwiek należy zaznaczyć, że zdarzały się wśród niej osoby naprawdę majętne i takie, które własnymi rękami pracowały na roli, niewiele różniąc się od zwykłych chłopów. Często walący się drewniany dom, szumnie zwany dworkiem i nazwisko kończące się na „ski”, były jedynymi klejnotami szlachectwa.
Kolejną grupą była klasa średnia, do której należeli adwokaci, lekarze, dziennikarze, urzędnicy, księgarze, właściciele sklepów, restauracji…
Jeszcze niżej w hierarchii stali rzemieślnicy, drobni handlowcy, służące, praczki, szwaczki, no i oczywiście chłopi. Tej ostatniej grupie raczej rzadko poświęcano miejsce w malarstwie, nie pozostawiła ona po sobie pamiętników (poza nielicznymi wyjątkami), dzieł sztuki…, przez co łatwo zapomnieć o jej istnieniu. I właśnie dla zachowania równowagi postanowiłam pokazać życie kobiet zwykłych, które wcale nie były damami.
Powyżej przedstawiłam podziały społeczne, jakie istniały w naszym kraju w XIX wieku. Zapewniam jednak, że podobne podziały na bogatych i biednych istniały i wcześniej.
Poniżej kobieta sprzedająca flaki na ulicy (J.P. Norblina XVIII w.).

Poniżej pomywaczka J. Chardin’a (XVIII w.).


Poniżej dostarczycielka żywności J. Chardin’a (1739).

Kto nie bywał na salonach, tego nie interesowało, co szeptać będą o nim salony. W skromniejszych domach życie kobiet wypełniały codzienne obowiązki, troska o dzieci i dom, co widać na poniższym obrazie J. Chardin’a (XVIII w.).

Kobiety wyrabiające koronki na poduszki G. Ceruti’ego (XVIII w.).

Czasami też trzeba było wyjść po zakupy na targ. Po strojach kobiet widać wyraźnie, że kupującymi bynajmniej nie były służące (kliknij aby powiększyć obrazek).

Poniżej Praczka G. Ceruti’ego (XVIII w.).


Oczywiście były też kobiety, dla których całym światem było to, jak udrapować suknię przed wyjściem do teatru, jakie piórko przypiąć do kapelusza i jaki czepeczek zamówić dla swojego pieseczka. Ich intelektualne horyzonty nie sięgało poza koniec sali balowej. Zsyłki na Sybir, rusyfikacja, wychowanie dzieci, były to pojęcia zbyt trudne dla wielu dam salonowych.  W najwyższych sferach faktycznie wykonywanie pracy fizycznej i prowadzenie domu nie było w modzie. Licowało z wizerunkiem prawdziwej damy. Większość autorów poradników poświęconych życiu w rodzinie bardzo krytycznie podchodziło do stylu życia, jaki prowadziły kobiety z najwyższych sfer, nazywając go bez ogródek próżniaczym. Te niżej urodzone niejednokrotnie starały się naśladować najwyższe sfery, gardziły obowiązkami domowymi i pracą fizyczną, co bywało opłakane w skutkach. Jak pisałam w jednej ze swoich książek, mężowi zaczynało brakować czystych koszul, po pokoju fruwały mole wielkości motyla, podczas gdy małżonka uśmiechnięta przy fortepianie uczyła grać się z nut. Inne kobiety bez cienia wstydu rzucały się w wir domowych obowiązków. Antoni Kieniewicz wspomina ciotkę swej żony, która „całymi godzinami przebywała w chlewni, stajni lub oborze, gdzie wszędzie panował ład i porządek. Spacerowała po całym obejściu otoczona całą zgrają wszelkiej rasy psów, począwszy od starych emerytów wyżłów, a kończąc na pudlach, mopsach i przeróżnych kundlach”. I może jeszcze jedne wspomnienia, tym razem dotyczące przyszłej żony A. Kieniewicza. – „Zdumiony i zachwycony byłem zwłaszcza porządkiem i czystością w oborze, w której stało około pięćdziesięciu krów…” (…)W dodatku  „Pani Grabowska trzy razy dziennie bywała przy udoju i omal każdą krowę znała po imieniu…”. W czasach gdy służba i parobkowie kradli na potęgę, faktycznie zadaniem rządnej gospodyni było asystować przy udoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz