To
 prawdziwa opowieść Kobiety, którą znamy osobiście i która DZIŚ BĘDZIE 
TU RAZEM Z NAMI. Będziemy Wam zobowiązani za rady, jakie możecie Jej 
podpowiedzieć, być może któraś z Kobiet czytających tę opowieść ma za 
sobą podobne przeżycia…
 
 Nie oddam je!
 
 "Mam na imię… 
powiedzmy – Róża. Zawsze chciałam mieć na imię Róża, a dziś myślę, że 
gdybym była Różą i miała kolce, to nikt nie odważyłby się mnie skrzywdzić… tak myślę, choć już sama w to nie wierzę.
 
 Mogłabym jednak w tej opowieści mieć na imię Krystyna albo Nadieżda czy
 Juanita. Mogłabym też nosić imię Inez, Mirabella, Nicolette, Susan albo
 Sara. Mogłabym po prostu nazywać się Kobieta.
 
 Moja, a 
właściwie – nasza - historia, którą chcę opowiedzieć zaczyna się w roku…
 czy to ważne? Zaczyna się w XXI wieku po prostu – to bardziej wymowne. 
Jestem samotną matką, a moje dziecko jest ciężko chore i leży w 
szpitalu. Jestem tam, trzymam je za rękę, aż zaśnie. Jest bardzo późno, a
 ja muszę dotrzeć do domu, kilka kilometrów, żeby przebrać się, 
przespać, coś zjeść i wrócić do szpitala. Pielęgniarki obiecują, że 
dopilnują wszystkiego pod moją nieobecność.
 
 Jest bardzo zimno, 
nie mam pieniędzy na taksówkę, więc postanawiam wrócić do domu pieszo. 
Wychodzę poza miasto, droga prowadzi przez las, zatrzymuje się przy mnie
 jakiś samochód, w środku trzech mężczyzn, proponują, że mnie podwiozą. 
Mówię, że nie, dziękuję, przejdę się. Jadą za mną jakiś czas, ale jestem
 stanowcza i odmawiam wspólnej podróży. Odjeżdżają, rzucając kilka 
ordynarnych uwag. Jestem szczęśliwa, że dali mi spokój.
 
 Idę 
dalej, nie zdając sobie sprawy, że stanęli w lesie, czekali na mnie. 
Złapali mnie, zaczęłam krzyczeć, uciekać, czołgałam się im pod nogami, 
co chwilę któryś mi podstawiał nogę, gdy tylko się podnosiłam. Mieli 
dobrą zabawę, prosiłam płakałam, że mam dziecko w szpitalu, że muszę do 
niego wrócić. Myślałam tylko o dziecku, że co z nim będzie jeśli mnie 
zabiją. Jeden z nich spuścił spodnie do kolan, drugi mnie trzymał, 
trzeci trzymał moją głowę na wysokości jego pasa, po kolei się 
zmieniali, potem już nawet się nie broniłam, tylko modliłam, bym wyszła z
 tego cało, cała trójka sobie na mnie używała do wczesnych godzin 
rannych. Gwałcili mnie wielokrotnie, to była najgorsza z możliwych nocy 
jakie było mi dane przeżyć.
 
 Doszłam jakoś do domu, szczerze 
mówiąc, niewiele pamiętam z tej drogi, tylko strach, że znowu mnie 
złapią, że znowu to zrobią. Nie pojechałam do szpitala do dziecka, 
przespałam cały dzień, a gdy wreszcie do szpitala dotarłam, pielęgniarki
 się przeraziły, wezwały policję, nie wiedziały co się stało, nie 
powiedziałam o tym nikomu.
 
 Dlaczego? Odpowiedź jest banalna, 
ponieważ gdy chodziłam do szkoły podstawowej zgwałcił mnie sąsiad, 
pamiętam po dziś dzień mój ból, strach i wstyd, jaki musiałam przejść – 
najpierw na policji, potem prokurator, sąd, opinia ludzi w miasteczku, 
nagonka na mnie i moją rodzinę. Bałam się, że to samo spotka mnie teraz.
 Mnie i moje dziecko.
 
 Po jakimś czasie zorientowałam się, że 
nie mam okresu, tak bardzo się bałam, że to będzie mieć następstwa i 
niestety prawda okazała się okrutna dla mnie. Byłam w ciąży. Nawet przez
 sekundę mi nie przeszła myśl, żeby ją usunąć. Chciałam oddać dziecko 
zaraz po porodzie, nie chciałam go. Moja rodzina nie wie, w jaki sposób 
zostało poczęte moje młodsze dziecko.
 
 Całą ciążę dbałam o 
siebie, ale nie czułam nic do dziecka, przez całe 9 miesięcy 
zastanawiałam się, co ze mną nie tak, przecież ono nie zawiniło, że 
zostało poczęte w ten sposób.
 
 Dzień porodu. Powiedziałam 
lekarzowi, że chcę je oddać, że nie chcę tego dziecka oglądać, ale 
wystąpiły komplikacje, nie płakało po porodzie, jak normalne dzieci, 
było sine i takie malutkie i wtedy zaczęłam krzyczeć, że je kocham, że 
chcę je, że nie oddam. Miałam znieczulenie od pasa w dół, ale byłam 
gotowa czołgać się za swoim dzieckiem do inkubatora.
 
 Dostało 
tylko 4 punkty w 10-punktowej skali Apgara, walczyło o życie, a ja razem
 z nim. Lekarz już po wszystkim przyniósł papiery i powiedział, że jeśli
 chcę, mogę je oddać, nie oddałam i nigdy mu nie powiem w jaki sposób 
zostało poczęte. 
 
 Kocham moje dzieci, tylko się zastanawiam co 
ja powiem, gdy mnie zapyta o tatę? Już teraz padają pytania, czemu 
starsze nosi inne nazwisko, niż my? Dlaczego ono ma tatę, a tata 
drugiego dziecka nie odwiedza nas? Na razie jakoś mi się udaje zbyć, ale
 zastanawiam się czy nie ułożyć jakiejś pięknej bajki o tym, że był 
żołnierzem i zginął, czy może coś w tym stylu… 
 
 Kocham swoje 
dzieci nad życie i nigdy przenigdy nie pomyślałam o tym by usunąć ciążę,
 zabić. Tylko żeby oddać – każda z nas ma wybór. Czy to źle? Czy jeśli 
chciałam oddać dziecko, to znaczy, że jestem złą matką, złym 
człowiekiem?
 
 To opowieść o poczęciu mojego drugiego dziecka, 
całe życie byłam nikim dla wszystkich, nawet teraz, jak robię wszystko, 
by się wyprostować, zrehabilitować - to też ludzie wokół mają mnie  za 
nic… 
 
 Proszę w imieniu Róży, Susan, Inez, Krystyny i Tamary… 
Proszę, nie bądźcie obojętni wobec przemocy, nie osądzajcie zbyt łatwo 
Kobiety, które doświadczyły gwałtu – że niepotrzebnie szły nocą przez 
las, że miały zbyt wyzywający makijaż albo zbyt obcisłą bluzkę, że były 
po alkoholu… Pomóżcie nam wrócić z tamtego świata, między żywych, między
 normalnych. Gdybym wpadła pod ciężarówkę i została okaleczona – ludzie 
współczuliby mi, pomogli, okazaliby serce. Ale zgwałcona? Dwa razy??? No
 to się chyba wyraźnie prosiła, prawda? A skoro już ją to spotkało, to 
niech się lepiej nie przyznaje, niech pokutuje do końca swoich dni, bo 
nieczysta. 
 
 Nie mam już dokąd pójść ze swoim bólem, nie mam 
pieniędzy na fachową pomoc i nie proszę o pieniądze. Proszę w imieniu 
Sary, Carmen, Juanity, Ewy, Pauliny… Proszę, byście nie odwracali głowy,
 nie spluwali, nie osądzali zbyt pochopnie. Nie śmiem prosić, byście 
ofiarom przemocy starali się pomóc…"
 
 Komentując tę opowieść, pamiętajcie, że Kobieta, która to przeżyła i odważyła się nam ją powierzyć - jest dziś wśród Was...
 
 Zdjęcie: net 

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz