wtorek, 10 września 2013
Kiedyś miałem oswojoną ropuchę. Zjawiła się pewnego wieczora i została. Mieszkała gdzieś pod schodami i co noc wychodziła na wycieraczkę, by w świetle lampy polować na różne kręcące się dokoła robale. Oswoiła się do tego stopnia, że w ogóle nie zwracała uwagi na przechodzących ludzi. A że postanowiła przebywać w dość strategicznym miejscu, co chwila ktoś ją omijał. Musieliśmy po prostu wieczorami zrezygnować z używania wycieraczki i nauczyć się przy wchodzeniu czy wychodzeniu z domu stawiać hmmm... ponadnormatywne kroki. Jedynie psy były odporne na naukę. Potrącana przez nie ropucha przyglądała się wtedy z oburzeniem i pogardą.
Przez krótki czas na wycieraczce polowały dwie ropuchy. Mała i duża. Ale trwało to krótko. Została większa. Taka mniej więcej wielkości mojej dłoni.
Po jakiś dwóch latach zniknęła. Nie wiadomo co się z nią stało. Czy ją ktoś zjadł? Czy też znalazła lepszy punkt żywieniowy? Czy też nastąpił naturalny kres jej żywota? Z racji na wielkość musiała mieć dobrych parę lat. Przez chyba trzy lata z powodu braku ropuchy owady pod lampą mogły harcować do woli.
Aż tu nagle, kilka dni temu otworzyłem drzwi i stanąłem oko w oko z łypiącą na mnie ropuchą. Ta sama? Chyba raczej nie. A może jednak?
W każdym razie, trzepoczące co noc w świetle lampy ćmy, przestały być bezpieczne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz