czwartek, 31 grudnia 2015
wtorek, 29 grudnia 2015
Dopóki pracujemy i jesteśmy potrzebni /uzależnieni/ od ludzi/ większość o nas pamięta.
Przychodzi jednak czas, kiedy z przyczyn obiektywnych/zdrowotnych/ musimy zrezygnować z pracy, którą kochaliśmy ponad życie i wykonywaliśmy ją z sercem i pełnym poświęceniem. Co się z nami dzieje?-ludzie o nas zapomninaja. Jesteśmy i nas nie ma. Informujemy się. Przyglądaja się nam w milczeniu "czatując na czacie".
Nie o tym chciałam mówić- choc to bardzo boli.
Jestem katoliczką praktykującą. Nurtuje mnie jednak pytanie jak to jest być "służebnicą kościoła z konieczności? Ludzie, którzy żyja na nasz koszt i datków. Pieniądze te powinny być wg mnie przeznaczone na Domy Dziecka, Sierocińce i chore dzieci. Siedzi to "światło z blaskiem" na jakim portalu i śmie się z tego szczycić,że tak naprawdę nic nie robi. Nic dobrego nie zrobili/ła w swoim życiu. Dla mnie jest zwykłym pasożytem. Przed wojną Koscioły posiadały majatki i ludzie nie tylko bliscy słuzbie Bogu,ale również inni odrabiali tzw. pańszczyznę. Obecnie boja sie" pobrudzić rak",złamać paznokieć -klikając na klawiaturze we wśni ,gdzie "diabeł mówi dobranoć',a wiernych w niedzielę nie ma więcej niż dziesięć osób w Kościele. Jest problem nie ukrywajmy,ze go nie ma.
Może blużnię,ale coś w tym jest i nie ukrywajmy,że nie ma problemu.
Tyle na dziś,może kiedyś ten temat rozszerzę, Muszę przyznać,że naprawdę "słowa mnie zmęczyły" przez charkter wykonywanej pracy. Mówiąc szczerze nie lubię pisać.
Cieplutko Państwa pozdrawiam.
poniedziałek, 28 grudnia 2015
Takie tam :)
Jestem zbyt krytyczna wobec mężczyzn. Negatywnie oceniam wygląd, styl życia, zachowania, poglądy.Zachowuję sie jak :)" Prawdziwa ksantypa". Zrzędzę co dnia. Miłych słów mój partner nie słyszy nigdy- no chyba,ze w rocznicę ślubu, w dniu imienin i urodzin oraz w noc sylwestrową.:) Jestem „ogólnie męcząca" – a to datego,ze domagam się szacunku. Mężczyzna czuje się niedowartościowany, stale wychowywany, niezdolny do sprostania moich oczekiwań. Czy ja czegoś od niego/innych/ oczekuję? NIe nic !!! Narasta w nim gorycz i zniechęcenie./we mnie również/ W końcu zamykam się w sobie, nie ma ochoty na seks, nie jestem w stanie okazywać czułości. Denerwuje mnie kiedy ucieka w pracoholizm, godzinami siedzi przed telewizorem lub komputerem.Jesteśmy niby raze,a sama.:) i też uciekam w świat witrualny.
poniedziałek, 14 grudnia 2015
niedziela, 13 grudnia 2015
niedziela, 6 grudnia 2015
środa, 2 grudnia 2015
wtorek, 1 grudnia 2015
poniedziałek, 30 listopada 2015
sobota, 28 listopada 2015
poniedziałek, 2 listopada 2015
poniedziałek, 12 października 2015
piątek, 17 lipca 2015
piątek, 10 lipca 2015
środa, 1 lipca 2015
środa, 24 czerwca 2015
„Nigdy
się od nikogo nie uzależniaj, sama zarabiaj pieniądze. Nie pozwól się
uderzyć i nigdy nie poślubiaj mężczyzny tylko dlatego, że jest sławny.
Ale najważniejsze jest to - i nigdy tego nie przeocz - że cena chleba
rośnie każdego roku.”
Adele Mailer (żona Normana Mailera), rada dla wnuczki na dorosłe życie
Adele Mailer (żona Normana Mailera), rada dla wnuczki na dorosłe życie
sobota, 20 czerwca 2015
piątek, 19 czerwca 2015
Głupia krowa !!!
Na pamiątkę, żem chwil kilka
Żył w czarownych marzeń kole,
Że z nich jedna, jedna chwilka -
Zostawiła wspomnień pole,
Na pamiątkę cóż zostanie?
Na pamiątkę, żem przez ciernie
Drogi życia przeszedł wiernie
I bez skargi, jak przez róże,
Że nie zgięły mego czoła
Żadne wichry, żadne burze,
Na pamiątkę cóż zostanie?
Na pamiątkę natchnień rzewnych,
Com piastował w swojej duszy,
I tych kilku dźwięków śpiewnych,
Co wiatr uniósł i przygłuszy,
Na pamiątkę łez ukrytych,
Ideałów niezdobytych.
Na pamiątkę cóż zostanie?
Adam Asnyk
poniedziałek, 15 czerwca 2015
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Był sobie pewnego razu anioł, którego słabością największą
była miłość do ludzi i chęć pomagania im. Obserwował z wysoka ich
losy, ich cierpienia i problemy – jedyne czego chciał, to pomóc im,
ulżyć w ich ciężkiej doli. I zdarzyło się tak, że gdy miał już dość
przyglądania się tylko, sfrunął na ziemię, w majestacie blasku i
szumu skrzydeł i pomógł. Jednej osobie, drugiej, trzeciej...
Pojawiał się tylko na chwilę lecz wszędzie tam, gdzie się pojawił –
nagle los się odmieniał. Ktoś znajdował pracę, ktoś odzyskiwał
utraconą miłość, ktoś wyzdrowiał z nieuleczalnej choroby... Ludzie
z ust do ust przekazywali sobie opowieść o przychodzącym znikąd
aniele, który wszystkim pomaga, spełnia życzenia, ulepsza
człowiecze życie...
Pewnego dnia jednak, pośrodku zatłoczonej ulicy, ktoś rozpoznał anioła i gromkim głosem krzyknął: „To on!” Jak na komendę ludzie rzucili się w jego stronę, wykrzykując swoje prośby, pragnąc mocy, żądając cudów. Tłoczyli się wokół niego jak mrówki, wyciągając ręce, szarpiąc go, wyrywając pióra, przepychając się do niego. Każdy chciał mieć kawałek dla siebie. W ścisku zadeptywali siebie nawzajem, lgnąc do obietnicy spełnienia marzeń. Krzyczeli, szarpali, darli, drapali, rozpychali się i bili... Anioł stał w pokorze...
Nie minęło zbyt wiele chwil, a ulica opustoszała. Pośrodku pozostała tylko jedna postać... W podartej szacie, z powyrywanymi włosami, pooraną paznokciami twarzą, krwią cieknącą cienkim strumyczkiem z nosa... i z kikutem prawego skrzydła, w którym już piór nie było a jedynie strzęp żałosny... Zraniony anioł kulejąc, powlókł się przed siebie, w gardle dusząc gorycz zawodu. To nie byli ludzie – opanowani niepohamowaną żądzą spełnienia swoich pragnień, przemienili się w dzikie zwierzęta. Gdy miast anioła w ich drapieżnych rękach pozostał jedynie strzęp postaci – odstąpili widząc, że nic z ich marzeń nie będzie. Niektórzy nawet przeklinali go i lżyli, że nie zechciał im pomóc. To bolało... Bardziej niż zadane fizycznie rany...
Anioł stracił swoją wiarę w ludzi. Dzień po dniu wędrował ulicami, popychany przez mijających ludzi, w których oczach widział jedynie pogardę i niechęć. „Kaleka... brudas... odmieniec...” - słyszał ich myśli. Dostrzegał ich pełne odrazy miny. Jego szare oczy zachodziły wtedy łzami. Chciał wykrzyczeć, że to oni takim go uczynili, że to przez nich tak wygląda, ale przecież był aniołem. Nie mógł tego powiedzieć nikomu prosto w twarz. Cierpiał więc dalej w milczeniu.
Jego biała szata wkrótce poszarzała, postrzępione jej skrawki luźno zwisały z wychudzonego ciała. Kikut obszarpanego skrzydła zabliźnił się i już tak nie promieniował bólem (drugie skrzydło przezornie ukrył pod szatą, przywiązane ściśle do pleców). Na twarzy pozostała mu brzydka blizna po wyjątkowo mocnej ranie zadanej paznokciem przez jakąś krzykliwą kobietę. Skołtunione, długie włosy pozlepiały się w strąki i straciły dawny blask.
Każdego dnia anioł tęsknie patrzył w niebo. Na niebieskie przestworza, na białe obłoki skąpane w złotym blasku słońca. I marzył. Marzył, by móc znowu latać, poczuć wiatr pod skrzydłami, spojrzeć z góry na cały świat, poczuć ten smak wolności. Tęsknił i z każdym mijającym dniem tęsknota się wzmagała. Wielekroć nieświadomie chciał wzbić się w górę, a wtedy przejmujący ból brakującego skrzydła przypominał o niemożności zrealizowania marzeń. Zastygał wtedy w miejscu, patrząc prosto w niebo, a po jego policzkach spływały duże łzy...
Pewnego dnia siedział skulony na krawężniku, ramionami obejmując kolana, ze spuszczoną w dół głową. Obserwował strużkę wody spływająca do kanału ściekowego, rozmyślając nad własnym upływającym życiem. W tafli wody odbijało się błękitne niebo – jego tęsknota i nieosiągalne marzenie. I nagle odbite w wodzie niebo przesłonił cień, a na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Uniósł głowę i spojrzał prosto w głęboką zieleń przenikliwych oczu kobiety. Rozpoznał ją natychmiast: ona też była aniołem – nie sposób było się pomylić. Chwilę przed tym, jak jego wzrok spoczął na jej barkach wiedział – była taka jak on. Jak siostra bliźniaczka, jak lustrzane odbicie jego samego. Z tym samym bólem w oczach, z tak samo uszkodzonym skrzydłem, z tą samą tęsknotą, która bezgłośnie wyrywała się z całego jej ciała...
Wstał powoli, ujmując jej delikatną dłoń. Ich twarze rozjaśnił uśmiech zrozumienia. Bez słowa, w absolutnym milczeniu, stojąc naprzeciw siebie, uwolnili swoje pojedyncze skrzydła. Objęli się mocno w bratnim porozumieniu dusz i niczym jedno ciało poruszyli skrzydłami – każde swoim. Kurz zatańczył nad miejskim brukiem, gdy wznosili się w powietrze, rytmicznie, majestatycznie, odzyskując dawną chwałę, blask i moc... Poszybowali ku błękitnym przestworzom, nurzając się w obłokach, kąpiąc w słonecznym blasku... Wiatr niósł ich perlisty śmiech...
...bo nawet zraniony anioł może znowu latać...
Rafał Wieliczko
Pewnego dnia jednak, pośrodku zatłoczonej ulicy, ktoś rozpoznał anioła i gromkim głosem krzyknął: „To on!” Jak na komendę ludzie rzucili się w jego stronę, wykrzykując swoje prośby, pragnąc mocy, żądając cudów. Tłoczyli się wokół niego jak mrówki, wyciągając ręce, szarpiąc go, wyrywając pióra, przepychając się do niego. Każdy chciał mieć kawałek dla siebie. W ścisku zadeptywali siebie nawzajem, lgnąc do obietnicy spełnienia marzeń. Krzyczeli, szarpali, darli, drapali, rozpychali się i bili... Anioł stał w pokorze...
Nie minęło zbyt wiele chwil, a ulica opustoszała. Pośrodku pozostała tylko jedna postać... W podartej szacie, z powyrywanymi włosami, pooraną paznokciami twarzą, krwią cieknącą cienkim strumyczkiem z nosa... i z kikutem prawego skrzydła, w którym już piór nie było a jedynie strzęp żałosny... Zraniony anioł kulejąc, powlókł się przed siebie, w gardle dusząc gorycz zawodu. To nie byli ludzie – opanowani niepohamowaną żądzą spełnienia swoich pragnień, przemienili się w dzikie zwierzęta. Gdy miast anioła w ich drapieżnych rękach pozostał jedynie strzęp postaci – odstąpili widząc, że nic z ich marzeń nie będzie. Niektórzy nawet przeklinali go i lżyli, że nie zechciał im pomóc. To bolało... Bardziej niż zadane fizycznie rany...
Anioł stracił swoją wiarę w ludzi. Dzień po dniu wędrował ulicami, popychany przez mijających ludzi, w których oczach widział jedynie pogardę i niechęć. „Kaleka... brudas... odmieniec...” - słyszał ich myśli. Dostrzegał ich pełne odrazy miny. Jego szare oczy zachodziły wtedy łzami. Chciał wykrzyczeć, że to oni takim go uczynili, że to przez nich tak wygląda, ale przecież był aniołem. Nie mógł tego powiedzieć nikomu prosto w twarz. Cierpiał więc dalej w milczeniu.
Jego biała szata wkrótce poszarzała, postrzępione jej skrawki luźno zwisały z wychudzonego ciała. Kikut obszarpanego skrzydła zabliźnił się i już tak nie promieniował bólem (drugie skrzydło przezornie ukrył pod szatą, przywiązane ściśle do pleców). Na twarzy pozostała mu brzydka blizna po wyjątkowo mocnej ranie zadanej paznokciem przez jakąś krzykliwą kobietę. Skołtunione, długie włosy pozlepiały się w strąki i straciły dawny blask.
Każdego dnia anioł tęsknie patrzył w niebo. Na niebieskie przestworza, na białe obłoki skąpane w złotym blasku słońca. I marzył. Marzył, by móc znowu latać, poczuć wiatr pod skrzydłami, spojrzeć z góry na cały świat, poczuć ten smak wolności. Tęsknił i z każdym mijającym dniem tęsknota się wzmagała. Wielekroć nieświadomie chciał wzbić się w górę, a wtedy przejmujący ból brakującego skrzydła przypominał o niemożności zrealizowania marzeń. Zastygał wtedy w miejscu, patrząc prosto w niebo, a po jego policzkach spływały duże łzy...
Pewnego dnia siedział skulony na krawężniku, ramionami obejmując kolana, ze spuszczoną w dół głową. Obserwował strużkę wody spływająca do kanału ściekowego, rozmyślając nad własnym upływającym życiem. W tafli wody odbijało się błękitne niebo – jego tęsknota i nieosiągalne marzenie. I nagle odbite w wodzie niebo przesłonił cień, a na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Uniósł głowę i spojrzał prosto w głęboką zieleń przenikliwych oczu kobiety. Rozpoznał ją natychmiast: ona też była aniołem – nie sposób było się pomylić. Chwilę przed tym, jak jego wzrok spoczął na jej barkach wiedział – była taka jak on. Jak siostra bliźniaczka, jak lustrzane odbicie jego samego. Z tym samym bólem w oczach, z tak samo uszkodzonym skrzydłem, z tą samą tęsknotą, która bezgłośnie wyrywała się z całego jej ciała...
Wstał powoli, ujmując jej delikatną dłoń. Ich twarze rozjaśnił uśmiech zrozumienia. Bez słowa, w absolutnym milczeniu, stojąc naprzeciw siebie, uwolnili swoje pojedyncze skrzydła. Objęli się mocno w bratnim porozumieniu dusz i niczym jedno ciało poruszyli skrzydłami – każde swoim. Kurz zatańczył nad miejskim brukiem, gdy wznosili się w powietrze, rytmicznie, majestatycznie, odzyskując dawną chwałę, blask i moc... Poszybowali ku błękitnym przestworzom, nurzając się w obłokach, kąpiąc w słonecznym blasku... Wiatr niósł ich perlisty śmiech...
...bo nawet zraniony anioł może znowu latać...
Rafał Wieliczko
Subskrybuj:
Posty (Atom)